Jedna z pierwszych bolączek młodego rodzica: czego używać do pielęgnacji dziecka? Wychodzę z zasady: „less is more” – skóra malucha posiada naturalną barierę ochronną, którą niefrasobliwie zmywamy podczas kąpieli, by potem sztucznie próbować odbudować smarując balsamami.  Niestety często zapominamy, że przez skórę (która notabene jest największym organem) do organizmu przedostają się szkodliwe substancje, zawarte w kosmetykach z tzw.niższej półki, które kuszą często niskimi cenami.
Co możemy zatem zrobić?

Po pierwsze: zawsze warto czytać etykiety (to samo tyczy się produktów spożywczych, nawet tych przeznaczonych dla dzieci) – zdecydowane nie mówimy parabenom, parafinie i innym olejom mineralnym, substancjom zapachowym, PEG, barwnikom i olejkom eterycznym.

Po drugie: warto wybrać nawet droższy produkt o lepszym składzie (patrz punkt 1), ale używać go mniej. Szukajcie promocji, czytajcie co polecają ekoserwisy. Oczywiście nie wszystko co tanie jest złe – najlepszym przykładem może być polecana seria Babydream z Rossmanna.

Po trzecie: warto zrezygnować z codziennych kąpieli, które niestety wysuszają skórę. Wiadomo idzie teraz lato, dzieciaki często będą wracały ze spaceru umorusane od stóp do głów, a i po jedzeniu bywa masakra, ale stare powiedzenie mówi, że od brudu jeszcze nikt nie umarł 😉 umyte ręce, buzia i zęby to podstawa codziennej pielęgnacji.

Po czwarte: im bardziej naturalnie tym lepiej. My używamy do pielęgnacji Łucji: olej migdałowy (kilka kropli do kąpieli), olej kokosowy (jako nawilżenia twarzy przy temperaturze powyżej 0°C lub sporadycznie zamiast balsamu, bo skóra nie przesuszona kosmetykami nie wymaga dodatkowego nawilżania), naturalne masło shea – świetnie natłuszcza w zimie.
Nie wlewamy do wanny żadnych emolientów czy pienistych płynów, na koniec kąpieli myjemy łagodnym środkiem myjącym. Kąpiemy co drugi lub trzeci dzień.

Mam nadzieję, że coś z moich złotych rad Wam się przyda.