Zima w Polsce to dla mnie główny argument, żeby na stałe zmienić miejsce zamieszkania – ciągnie się niemiłosiernie, rzadko wygląda jak na pocztówkach z malowniczo zaśnieżonymi drzewami, a jak już się zdecydujesz na wyjazd w góry, żeby skorzystać z białego szaleństwa, to akurat przychodzi halny, a sztuczne naśnieżanie stoku szwankuje powyżej 0°C.
Osobiście akceptuję śnieg tylko na święta (i to na gwiazdkę, a nie, jak ostatnio bywało, wielkanoc) i uważam, że zima powinna mieć absolutny zakaz opuszczania górskich szczytów, powiedzmy od Nowego Targu na północ. Jednak brnąc po raz nty do pracy w błocie pośniegowym doszłam do wniosku, że zmiany klimatu nie leżą w moich kompetencjach, ale zorganizowanie wypadu po słońce już jak najbardziej.
Na liście wytycznych były trzy żelazne pozycje: wyżej wymienione słońce, podróż nie dłuższa niż 5 godzin oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo super by było gdyby było ciepłe morze (Europa o tej porze roku odpada w tej kwestii), smaczne jedzenie i coś więcej do ogladania niż strefa hotelowa.
Zwycięzcą okazały się tanie loty do Izraela – w grudniu 2016 Wizzair uruchomił połączenie z Warszawy do Ejlatu (Ovda), który leży nad morzem Czerwonym (rafa koralowa ❤ ). Bilety są tanie (od 98 zł) dzięki dofinansowaniu przez rząd Izraela, który próbuje ściągnąć turystów w trochę martwym sezonie zimowym. Do Ovdy lata też Ryanair (z Krakowa), ale ostatnio zostało ogłoszone, że siatka połączeń się rozwinie (m.in. z Modlina, Gdańska i Wrocławia) więc dostęp do tego kierunku będzie miała większa część mieszkańców Polski.
Teraz należy sobie odpowiedzieć na pytanie czy warto…moim zdaniem TAK.
Ejlat ma zdecydowanie charakter bliskowschodniego miasta – nie jest to wielka metropolia, ale w przeciwieństwie do nadmorskich miejscowości w Egipcie toczy się tu normalne życie, nie ograniczone do rozrośniętego miasteczka rybackiego z rozbuchaną strefą hotelową. Dzieje się tak dlatego, że Ejlat jest ważnym ekonomicznie (w tym turystycznie) i politycznie miejscem na mapie Izraela – jest to jedyny punkt tego dość kontrowersyjnego kraju, który ma dostęp do morza Czerwonego, wciśnięty jest między Jordanię a Egipt, które zresztą można spokojnie zobaczyć z niektórych lokalizacji w mieście i okolicach.
Zacznijmy od początku – rezerwacja biletów. Najtaniej oczywiście jest tylko z bagażem podręcznym, ale wieczory i noce są chłodne ( ok 15°C) – mimo wszystko jest to zima więc sugeruję zapakować coś więcej niż kostium kąpielowy i olejek do opalania. Nam na spacerach po zachodzie słońca przydały się swetry i cienkie kurtki. Poza tym na północ od Eilatu zaczyna się przepiękna pustynia Negew z malowniczymi górami, więc jeśli jesteście amatorami aktywnego spędzania czasu to warto się zaopatrzyć w buty do trekkingu. A jeśli w ogóle planujecie zwiedzanie Izraela to im dalej na północ tym chłodniej, więc tym bardziej przydadzą się ciepłe ubrania. My, żeby ograniczyć koszty, dokupiliśmy tylko jeden bagaż rejestrowany na naszą dwójkę.
Transport z lotniska można ogarnąć na kilka sposobów. Można wypożyczyć samochód (nasze prawo jazdy jest wystarczające, nie trzeba międzynarodowego, potrzebna będzie karta kredytowa), można też wybrać komunikację zbiorową. Widzieliśmy pod terminalem autobusy transportu publicznego, ale my już wcześniej zabukowaliśmy sobie podróż Eilatshuttle, gdzie autobus odwozi Cię bezpośrednio pod hotel (wybór hoteli jest rozwijany w trakcie rezerwacji). Koszt takiego przewozu to 8-10 $ za osobę. Niestety nie wiem jak wyglądają ceny autobusów liniowych, bo mimo chęci powrotu na lotnisko tym środkiem transportu nie udało nam się na stronie przewoźnika znaleźć konkretnych informacji o nr linii, godzinie odjazdu i przystanku, na którym się zatrzymuje. Co prawda nasze śledztwo nie było zbyt wnikliwe, bo poświęciliśmy na to 5 minut czekając na falafel wieczór przed wylotem, ale zdecydowanie brak było intuicyjnej wyszukiwarki po angielsku.
Bilety już mamy, czas na zakwaterowanie. Oferta jest naprawdę szeroka i każdy znajdzie coś dla siebie: od niskobudżetowych hosteli po wypasione hotele nad samym morzem. My zdecydowaliśmy się na „apartament”, czyli zwykłą kawalerkę w bloku, której koszt za noc wyniósł nas poniżej 200 zł. Mieliśmy tam sypialnię, mikro łazienkę i pokój z kanapą, stolikiem z krzesłami i aneksem kuchennym – idealnie na nasze potrzeby. Warunki nie były zachwycające, ale było czysto i w dobrym punkcie.
Obecność aneksu kuchennego w apartamencie prowadzi nas płynnie do kosztów jedzenia. W skrócie: jest drogo. Ale też w zależności gdzie się żywicie i czym. My w duchu lowcost robiliśmy zakupy na śniadanie w normalnym markecie (trochę oddalonym od najbardziej turystycznej części miasta), a w ciągu dnia jedliśmy w barach. Falafel, shawarma lub szipudim z kurczaka można kupić w nich za około 20-40 złotych w zależności od sposobu podania i lokalizacji. W restauracjach ceny za danie główne rozpoczynają się od ok 50-60 zł. Sporo jest też barów z pizzą, ale jakoś nas do nich nie ciągnęło, woleliśmy miejscowy fast food.
Ceny wina są porównywalne do polskich i zaczynają się od ok 20 zł butelkę (w markecie). Ceny piwa są zdecydowanie wyższe: od ok 6 zł w sklepie, do 25 zł w barze.
Dobra, podstawowe potrzeby już mamy zapewnione, teraz czas na rozrywkę.
Punkt pierwszy: plaże i morze.
W samym centrum miasta (czyli turystycznym, hotelowym) znajdują się piaszczyste plaże z łagodnym zajściem do wody, ale bez rafy. Jeśli macie ochotę pooglądać podmorskie życie (niestety trochę słabsza rafa niż mieliśmy przy hotelu w Marsa Alam) trzeba się wybrać na zachód, w stronę przejścia granicznego w Tabie. Po drodze jest kilka punktów, które są przygotowane dla amatorów nurkowania, z pomostami z których bezpośrednio wskakujemy na głęboką wodę. I choć temperatura wody nie do końca zachęcała do wielogodzinnych kąpieli ( ok 20°C) to jednak wieloletnie zahartowanie w polskich jeziorach czy w Bałtyku zrobiło swoje i, lekko szczekając zębami, przeznaczyliśmy jeden dzień na snorkling. Warto mieć pianki wtedy szok termiczny jest mniejszy.
Jeśli nie wypożyczacie samochodu to można się tam dostać autobusem (linie 15 i 16, koszt biletu ok 4-5 zł) albo rowerem – wzdłuż całej drogi jest wyznaczona ścieżka rowerowa. Na piechotę też można, ale trzeba sobie zarezerwować ponad godzinę w jedną stronę – do Coral Reef Nature Reserve z centrum jest ok 6 km, a droga jest mało malownicza (od wody odgradzają nas jednostki wojskowe, urządzenia do odsalania wody, itp).
Najbardziej znane punkty z folderów turystycznych to Dolphin Reef (gdzie za odpowiednią opłatą można popływać z delfinami), Coral Reef Nature Reserve oraz Underwater Observatory. My byliśmy we wspomnianym Coral Reef, jest to prywatna plaża z dwoma pomostami, całkiem przyjemną rafą i dobrym zapleczem sanitarnym. Wstęp kosztuje ok 35 zł od osoby (bilet normalny).
Wszystkie plaże są dostosowane dla rodzin z dziećmi, piaszczyste lub z drobnymi kamieniami. Wszędzie można wypożyczyć leżaki i dostępne są parasole.
Punkt drugi: zwiedzanie.
Ponieważ przylecieliśmy tylko na pięć dni (a praktycznie 3,5 dnia) nie planowaliśmy dalekich eskapad. Na szczęście okolice Ejlatu są bardzo ciekawe – pustynia Negew sprawiła, że będę chciała tam jeszcze wrócić, by dłużej nasycić się jej niesamowitym, księżycowym krajobrazem. Na wycieczki przyda się samochód, który można wynająć już od około 110 zł/dzień (+ paliwo ok 5.5 zł litr), ale wiele biur oferuje zorganizowane wycieczki lub same dojazdy do atrakcji (do Timna park ok 15$ / os). Najpopularniejsze miejsce to ww Timna Park, do którego bilet kosztuje ok 50 zł (ważny przez 3 dni). Jest to niesamowicie piękny kawałek pustyni, oddalony od miasta o 30 km, z ciekawymi formacjami skalnymi i starożytnymi kopalniami miedzi. Park ma ponad 20 km więc najlepiej zwiedzać go samochodem lub rowerem (można wypożyczyć jednoślady na miejscu, ale zapomnieliśmy sprawdzić cenę), chyba że przeznaczycie na jego eksplorację ponad jeden dzień to czekają dobrze oznaczone trasy trekkingowe. Spokojnie można wybrać się tu nawet z małymi dziećmi.
Kolejne miejsce, które nas zachwyciło to Czerwony kanion, leżący niedaleko od trasy na lotnisko Ovda (sama droga z lotniska do miasta dostarcza niesamowitych wrażeń). Choć przyznam, że trochę byliśmy zawiedzeni, że tak szybko udało się go przejść 😉 Zalecane porządne buty i wygodne ubranie, bo nie jest to trasa typowo spacerowa choć mijaliśmy po drodze ludzi z dziećmi koło 7-9 lat, które z pomocą opiekunów bez trudu pokonywały tę trasę.
Inne atrakcje, najczęściej zachwalane w przewodnikach, na które nie starczyło nam czasu to: rezerwat dzikich zwierząt Hai Bar oraz Centrum ornitologiczne (Ejlat leży na szlaku wędrówek ptaków).
Punkt trzeci: imprezowanie.
My po spędzaniu aktywnie dni decydowaliśmy się tylko na wieczorne, romantycze spacery, ale miłośnicy nocnego życia znajdą tu też coś dla siebie. Choć na pierwszy rzut oka jest to rozrywka raczej dla mało wymagającego odbiorcy, pod turystów z Europy wschodniej, takie izraelskie Władysławowo, ale o gustach się nie dyskutuje 😉
Punkt czwarty: zakupy.
Ejlat się szczyci strefą bezcłową, co jak widać było kusiło wielu turystów, jednak wyjściowe ceny w sklepach są dużo wyższe od polskich więc wg nas nie było czym się podniecać. Można się wybrać do jednego z kilku centrów handlowych, ale i cała promenada nadmorska, idąca się wzdłuż hoteli-molochów, obsypana jest sklepami markowymi, jak i mnóstwem tandentnych sklepików z pamiątkami.
Podsumowując: jest to fajny kierunek zarówno na wypad we dwoje, jak i z dziećmi albo w grupie znajomych. Choć trzeba się liczyć z wyższymi kosztami życia da się ogarnąć pobyt bez zbankrutowania pierwszego dnia. I mam wrażenie, że każdy znajdzie coś dla siebie – niezależnie czy woli leniuchować na plaży, snorklować albo nurkować czy też wybrać bardziej aktywne spędzanie czasu i trekking po pustyni.
Skomentuj